Ten skomplikowany, pełen utrudnień dach to doskonały przykład na to, jak pomocny może się okazać prawdziwy fachowiec. Nawet jeśli projekt zawiera pewne braki, to jest jak najbardziej do zrealizowania, wymaga jednak pewnej twórczej inwencji od wykonawcy. Tutaj doświadczona ekipa cieśli i dekarzy potrafiła wybrnąć z kłopotów. A że dach jest fotogeniczny, to został wyróżniony nagrodą w III edycji konkursu „Pochwal się dachem”. Jego wykonawcą jest Zakład Blacharsko-Dekarski Marcina Tokarza z Kłaja (www.dachy-tokarz.pl).
Powoli pojawia się dach
Jesteśmy firma rodzinną działającą od lat osiemdziesiątych na terenie Małopolski, czyli w regionie, gdzie mieszkamy. Po wykonaniu dachu nie przenosimy się więc w inne rejony, lecz nadal działamy w pobliżu. W oczywisty sposób wiążą się z tym udzielane przez nas gwarancje, gdyż jakość naszych prac owocuje kolejnymi zleceniami z polecenia. W ten właśnie sposób trafił do nas inwestor.
Jest to dom jednorodzinny o nazwie Wacław G2. Powierzchnia dachu wynosi ok. 410 m2. Nasze zlecenie obejmowało przygotowanie więźby, wykonanie pokrycia dachowego i prace wykończeniowe dachu, tj. wykonanie i montaż blacharki, obróbek, okuć i atrap oraz wykonanie podbitki wraz z ociepleniem miejsc, które zostaną przez nią osłonięte.
Wyraźnie widać miejsca, gdzie łacenie wykonano ze sklejki
Etap pierwszy: stawiamy więźbę
Są dziedziny, gdzie pożądana jest odmienność. Ale nie należy do nich ciesielstwo – tu oczekiwana jest jednak powtarzalność. A tej tutaj niestety nie było. Zadaniem tartaku było wycięcie kantówek według przygotowanego przez nas zestawienia. Drewo miało być potem dostarczone na plac budowy. My mieliśmy je tu obrobić, czyli wymierzyć, wyciąć, zaciąć, wyszlifować, spasować itp. Wydawało się nam, że zestawienie jest jasne i nie będzie problemów z prawidłowym docięciem belek. W efekcie jednak praktycznie nie zdarzały się takie same elementy. Większość krokwi różniła się długością, zaciosami, co sprawiało, że dach był bardzo pracochłonny. Dodatkowo „beleczki” 18 cm × 24 cm o długości 13 m nie są łatwe do udźwignięcia, nawet w sześć osób. Ale to nie jest największy problem dla cieśli przy tak złożonych dachach. Znając podstawowe wymiary (kąty, rozstawy, wysokości) wszystko odbywa się prawie automatycznie przy pomocy arkusza kalkulacyjnego na laptopie, kątownika nastawnego i taśmy mierniczej. Poza piłą i młotkiem to podstawowe narzędzia ciesielskie.
Tu w projekcie brakowało podstawowych wymiarów, takich jak np. położenie murłat czy płatew. Elementy były zawieszone w powietrzu, niczym nie podparte. Nawet znajdujący się na samym środku rysunku napis „Projekt bez hologramu jest nielegalną kopią” stanowił nie lada problem. To zmusiło nas do podjęcia decyzji: robimy „na oko” czy dzwonimy do pracowni projektowej. Zadzwoniliśmy. Po wyjaśnieniu wątpliwości pani w biurze podziękowała za zwrócenie uwagi i oznajmiła, że nikt do tej pory nie zgłaszał tych problemów. No, no, ciekawe…
Wytrasowany, częściowo pokryty dach
W końcu postawiliśmy podstawową konstrukcję. Ale pojawiły się kolejne „latające elementy”, np. krążyna, która mimo precyzyjnego zwymiarowania pozbawiona została informacji, gdzie, jak i do czego ją zamontować.
Dwóch projektantów?
Generalnie można było odnieść wrażenie, jakby dach był projektowany przez dwie osoby. Jedna zaprojektowała podstawę, składającą się z kilku zachodzących na siebie dachów kopertowych, linii prostych i trójkątów. Druga osoba, z duszą bardziej artystyczną, „domalowała” łuczki, falki, oczko. Podobne odczucia budził też projekt z zestawieniem więźby i elementami (łuczki falki, oczko, atrapy), które według autorskiej adnotacji „nie są uwzględnione w zestawieniu więźby dachowej”. Czyli co? Są zaprojektowane? Zamawiać? Robić? Niewinne 16 kubików drewna z zestawienia w ostatecznym rozrachunku, wraz z łatami, deskowaniem (fragmentów dachu) i z „nieuwzględnionymi” elementami zmieniło się w 42 m3, a więc ilość niemal trzy razy większą! I jak to powiedzieć inwestorowi? Ech…
Gdyby przed kupnem projektu inwestorzy przynajmniej zasięgali opinii cieśli czy choćby dekarzy, to takie kwiatki nie miałyby szansy wyrosnąć.
Na krzywiznach zastosowano papę termozgrzewalną oraz dodatkowo zabezpieczono kontrłaty
Solidna dachówka
Dach został częściowo deskowany, wstępnie pokryty papą i membraną Delta-Maxx firmy Dörken.
Jako materiału pokryciowego użyto ceramicznej dachówki karpiówki Erlus w kolorze diamentowa czerń. Jej największa zaleta to wytrzymałość – ani jedna nie pękła nam „pod butem”. Z kolei wadą jest brak barwienia w masie. Firma Erlus nie barwi jednak swoich produktów w masie, gdyż osłabia to strukturę materiału i wymusza obniżenie temperatury wypału w piecu, co ma zdecydowanie negatywny wpływ na trwałość ceramiki. Na wolim oku, gdzie większość dachówek była szlifowana lub przycinana niezbędne było malowanie dachówki. Przysparzało nam to sporo dodatkowej pracy: najpierw należało ułożyć rząd dachówek, następnie wyznaczyć na nich linię cięcia, potem dachówki zdjąć i odesłać je windą 7 m w dół. Na ziemi były one docinane według zaznaczonych linii, miejsca cięcia malowano i dachówki ponownie jechały na górę, gdzie wreszcie je ostatecznie układano. Docinanie odbywało się dlatego na dole, ponieważ nie chcieliśmy zanieczyścić połaci. Przy tej ilości docinanych krawędzi byłoby tego bardzo dużo.
Wole oko
Doszło też do małego spięcia z dostawcą materiału, który do obliczenia ilości dachówki na dach przyjął najmniejszy możliwy rozstaw dachówki i nie wziął pod uwagę, że przy kryciu krzywizn należy oscylować pomiędzy minimalnym a maksymalnym rozstawem łat. W efekcie rozbieżność ta zaowocowała czterema i pół paletami niechcianej przez nikogo dachówki oraz obraźliwymi słowami pod naszym adresem skierowanymi przez telefon i niesłusznymi zarzutami co do fachowości wykonywanych przez nas prac. Współpracy tej nie wspominam mile, ale daruję sobie wyliczanie błędów dostawcy, który nie poradził sobie z wyliczeniem ilości dachówki na tak skomplikowane połacie.
Zabezpieczone kontrłaty
Oprócz wolego oka inne ciekawe elementy dachu to np. ozdobna deska szerokości 32 cm, maskująca rynnę. Musieliśmy się mocno nagłówkować, jak ją zabezpieczyć przed wodą, śniegiem, jak ją zamocować i skąd ją w ogóle wziąć? Wymyśliliśmy specjalne haki, które spełniały podwójną funkcję – mocowały deskę oraz były podstawą do mocowania podbitki. Obitą potem pasem nadrynnowym deskę według naszych szablonów skleili nam panowie od „krzywych okien”.
Niespotykana ozdobna deska maskująca rynnę wymagała od dekarzy sporej inwencji
Kąty i ukształtowanie połaci niestety powodowało, że pokrycie niestety nie spełniało swojej funkcji, czyli nie chroniło przed wpływami pogodowymi. Zmusiło nas to do zastosowania sklejki wodoodpornej jako łat oraz – co najważniejsze – do dodatkowego uszczelnienia i zabezpieczenia kontrłat. Po wykonaniu izolacji warstwę wstępnego krycia dokładnie przetestowaliśmy sporą ilością wody. Aby skierować wodę do rynny, niezbędne było wykonanie podwójnych pasów nadrynnowych (spod papy i spod dachówki).
Blachy
Jako orynnowanie zastosowaliśmy rynny lutowane Rheinzink, na które co namówiliśmy inwestora. Naszym zdaniem rynny łączone złączkami na uszczelkach gumowych nie gwarantowały trwałości ani szczelności.
Widoczne koryto wykonane zostało z tytancynku, w innych miejscach użyto blachy powlekanej
Prace trwały przez pół roku, bez większych przerw. Wyjątek stanowiły okna dachowe, montowane później po zamknięciu domu. Było to okna Fakro z podniesioną osią obrotu z roletami. W trakcie montażu okazało się, że zamówione rolety nie mają podniesionej osi obrotu, a tu wszystkie cztery opakowania pootwierane… Na szczęście dało się to wyjaśnić i zamienić.
Wszelkie obróbki blacharskie wykonaliśmy samodzielnie. Zastosowaliśmy blachę powlekaną; wyjątek stanowiło ponad czterometrowe poziome koryto wykonane z dwóch kawałków tytancynku.
Łuki, fale itp. to znak szczególny tego projektu
Bez ułatwień
Ingerencja inwestora sprowadzała się głównie do spraw decyzyjnych, jeśli chodzi o stosowanie materiałów i wszelkich rozwiązań detali wykończeniowych. Jego główne zalecenie brzmiało: nie stosować uproszczeń i jak najwierniej realizować projekt. Nie odczuliśmy zastrzeżeń ze strony inwestora co do jakości naszych prac, a on z kolei nie miał problemów z finansowym docenieniem naszych zmagań. Dodam zresztą, że współpracujemy nadal, przy innych inwestycjach.
Podsumowując, dach „Wacława” uznaję za bardzo pracochłonny. Trudne okazały się rzeczy na pierwszy rzut oka nieistotne: znalezienie na planie podstawowych wymiarów (bo ich nie było), zaprojektowanie (dla cieśli to chyba wymyślenie, no ale jeśli w projekcie ich nie ma, to cóż innego pozostaje) kluczowych elementów konstrukcji, ból w kręgosłupie, komunikacja z dostawcami materiału.
Warto było się pomęczyć, bo efekt jest rewelacyjny
Niemniej jednak budowę typu uznajemy za bardzo satysfakcjonującą. Napotkane trudności okazują się już dzisiaj tylko błahostkami. Efekt wizualny jest, łagodnie rzecz ujmując, bardzo przyjemny – do dziś rozpiera nas duma z wykonanej pracy.
Realizacja trwała ok. 6 miesięcy. Trwało to tak długo głównie ze względu na bezkompromisowość inwestora. Dla niego nie istniała alternatywa: „dobrze czy tanio”. Jednoznacznie postawił na to pierwsze.
Marcin Tokarz
PEŁNA GALERIA: